Po ostatnich festiwalowych inscenizacjach dramatów muzycznych jak „Halka” czy „Makbet” Jacek Szymański sięgnął tym razem po lżejszy, żartobliwy utwór klasyka włoskiej opery. „Don Pasquale” to historia starego dziwaka (bas Marian Kępczyński) , który, chcąc wydziedziczyć swego nieposłusznego bratanka Ernesto (tenor Piotr Friebe), postanawia się ożenić. Nie wie jednak, że jego lekarz Malatesta (baryton Jaromir Trafankowski) uknuł intrygę mającą doprowadzić do małżeństwa Ernesto z jego ukochaną Noriną (sopranistka Iwona Hossa). Norina zostaje więc przedstawiona Pasqualemu jako Sofronia, a ten jest tak oczarowany rzekomą siostrą doktora, że natychmiast posyła po notariusza w celu sporządzenia aktu ślubu. Nie wie jednak że notariusz Carlino (tenor Marek Szymański) jest podstawiony, podobnie jak kandydatka na żonę. Po „ślubie” Sofronia zmienia się nie do poznania – tyranizuje męża, szasta pieniędzmi, a w końcu dostarcza mu „dowody” zdrady, żeby sprowokować go do działania. Marzący już tylko o pozbyciu się rozrzutnej żony stary sknera z radością przyjmuje wieść, że Sofronia jest tak naprawdę Noriną, a jego ślub wedle prawa był nieważny i błogosławi związek młodych.
Publiczność z zapartym tchem śledziła wartką, zmieniającą się niczym w kalejdoskopie akcję trzyaktowej opery, oklaskując zarówno popisowe arie i duety, jak też towarzyszącą śpiewakom pianistkę, korepetytorkę solistów Teatru Wielkiego w Poznaniu, Olenę Skrok.
– Bałem się troszeczkę tego miejsca, bo jest ono oddalone od centrum, ale moim marzeniem było wystawić właśnie w tej sali operę albo jakiś klasyczny koncert – mówi Jacek Szymański. – Były to jednak obawy nieuzasadnione, bo publiczność dopisała! Akustyka jest tu bardzo dobra, ale pod warunkiem, że nie robimy nagłośnienia, śpiewamy tak jak w kościołach – jesteśmy przecież klasykami, po to się człowiek uczy śpiewać, żeby śpiewał bez mikrofonu!
Z autorem inscenizacji i scenografii przedstawienia zgadzają się też soliści, podkreślający również fantastyczną atmosferę i ogromną rolę festiwalu w popularyzacji wartościowej muzyki – niezależnie od miejsca, w którym się występuje.
–Dla nas to jest takie samo przeżycie jak w profesjonalnym teatrze, bo musimy wykonać to tak samo dobrze jak w gmachu operowym – mówi Marian Kępczyński. – Sala była bardzo dobra, wiadomo, to była improwizowana inscenizacja, trochę brakowało orkiestry, bo nie miało to tego rozmachu, ale publiczność oceniła, że można to i tak wykonywać i cieszymy się, że tak pięknie nas przyjęła!
– To jest element naszej pracy, że na co dzień, oprócz występowania na scenie, bardzo dużo koncertujemy – również filharmoniach czy w takich aulach jak ta – dodaje Jaromir Trafankowski. – Bardzo pięknie akustycznie tutaj się śpiewa, zresztą po tylu latach w zawodzie mamy już wprawę, a tutaj było wręcz komfortowo! W zeszłym roku wystawiliśmy „Don Pasquale” w Łapach i było to przyjęte bardzo gorąco. Oglądałem też w Łomży „Makbeta” i byłem zaskoczony, jak publiczność entuzjastycznie przyjmuje tutaj śpiew operowy.
Jak podkreśla Jacek Szymański wystawienie kolejnej opery w Łomży było tym razem możliwe dzięki ogromnej pomocy i życzliwości rektora PWSIiP w Łomży Roberta Charmasa, ks. Andrzeja Godlewskiego i odpowiedzialnego za kwiatowe dekoracje Edwarda Przybylaka.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Marek Maliszewski
Na podstwie: www.4lomza.pl