Festiwal Drozdowo-Łomża to nie tylko koncerty dla melomanów, takie jak inauguracyjny, z programem zawierającym barokowe arie z akompaniamentem orkiestry Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży czy recitale organowe z cyklu Od Bacha do współczesności. Festiwalowy program obejmuje też wydarzenia o bardziej rozrywkowej proweniencji, w tym roku choćby koncerty rodziny Kaczmarków, muzyki żydowskiej w wykonaniu Dariusza Wójcika i Szaweł Lipski Klezmer Quartet oraz ten sobotni w PWSIiP. Dlatego nie brakowało osób zainteresowanych udziałem w tym koncercie, zresztą operowa, operetkowa i musicalowa klasyka zawsze cieszyła się sporym powodzeniem u festiwalowej publiczności. Artyści zaprezentowali jej sceniczne widowisko komediowe: w skromnej obsadzie i bez scenografii, ale z wartką akcją i trafnie dobraną warstwą muzyczną, według scenariusza i w reżyserii Barbary Gutaj-Monowid. Cała ta komedia pomyłek zaczęła się od wejścia pianisty Jakuba Czerskiego, szykującego się do recitalu muzyki współczesnej i ekstremalnej. Szybko jednak okazało się, że jego dwie znajome, początkujące śpiewaczki, marzą tylko o tym, by przedstawił im swego kolegę, słynnego tenora, więc o koncercie nie ma mowy. Tenor również jest zachwycony paniami, czemu daje wyraz, śpiewając Brunetki, blondynki i błyskawicznie deklarując chęć ożenku... z obiema. Z każdym kolejnym utworem akcja gmatwa się więc coraz bardziej. Operowe arie płynnie przechodzą w te z operetek, i to najbardziej znanych, jak Hrabina Marica Imre Kalmana czy Carewicz Franza Lehara. Pojawiają się też kolejne pozycje wybrane z repertuaru Jana Kiepury, z evergreenem Ninon, ach uśmiechnij się na czele, a przerywnikami pomiędzy nimi są pełne humoru dialogi. Najbardziej poszkodowany jest tu rzecz jasna pianista, który prezentuje co prawda współczesną kompozycję Delikatne światło księżyca, istne przeciwieństwo tytułu, awangardową i z preparowanymi brzmieniami, a do tego opowiada trochę o sobie, trawestując słynną kwestię Stanisława Tyma z Rejsu. Szybko zostaje jednak przywołany do porządku, znowu towarzysząc solistom w duecie Edwina i Sylvii i Tak całkiem bez dziewczątek z Księżniczki czardasza Kalmana oraz Kiedy skrzypki grają z Cygańskiej miłości Lehara. Obie kobiety wciąż rywalizują o śpiewaka, najbardziej w kociej arii buffo Miau Miau Miau i Przetańczyć całą noc z musicalu My Fair Lady, ale staje się coraz bardziej widoczne, że cała ta sytuacja przestaje mu się podobać, a nawet zaczyna go przerastać. Wybawieniem okazuje się... żona (w tej roli jedna z uczestniczek koncertu), a sprawę załatwia stanowczy okrzyk Marek do domu!. Finał koncertu to już swoisty hymn na cześć miłości, wybrzmiały bowiem, bisowane na koniec, Usta milczą, dusza śpiewa z Wesołej wdówki Lehara oraz Libiamo ne lieti calici z opery La Traviata Giuseppe Verdiego; dlatego publiczność opuszczała salę usatysfakcjonowana, współczując tylko trochę pechowemu pianiście – nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by Jakub Czerski zaprezentował swój pełnoprawny recital na przyszłorocznym festiwalu.
Wojciech Chamryk
www.4lomza.pl