Było zimno i zanosiło się na deszcz, ale pogoda okazała się łaskawa dla artystów i widzów, więc w Czartorii ostatecznie nie padało. Z chłodem publiczność też poradziła sobie śpiewająco, zakładając nie tylko kurtki, ale też zaopatrując się w pledy, chusty czy termosy z gorącymi napojami. Tak wyposażeni słuchacze mogli już dać porwać się muzyce, bowiem wokaliści, znani choćby z warszawskiego Teatru Sabat, zadbali o bardzo urozmaicony repertuar i świetne jego wykonanie.
– Uznaliśmy, że taki program najlepiej się tu sprawdzi – mówi Tomasz Czerski. – Stąd polskie szlagiery od lat 60. do 90., do tego światowe hity, a na finał blok przebojów musicalowych. Występ tutaj to dla nas coś nowego, bo jest tu wyjątkowa sceneria, jest pięknie i zielono, chociaż zdarzało nam się już występować w takich warunkach plenerowych – dodaje to takiego entourageu, aczkolwiek zawsze jest ten element niepewności, jeśli chodzi o pogodę.
– Występ w takim miejscu to nie jest dla mnie nowa sytuacja, bo występujemy z musicalami na takich scenach, ale na pewno miła i przyjemna, bo otoczenie jest tu wyjątkowe i bardzo przyjazne – dodaje Anna Sokołowska. – Nie ukrywam, że takie plenerowe koncerty są dużym wyzwaniem, bo wymagają czegoś zupełnie innego niż w teatrze, gdyż w takich warunkach śpiewa się zupełnie inaczej. Jest to jednak dla nas bardzo miłe doświadczenie, tym bardziej w takim otoczeniu.
Już opolskie przeboje okazały się prawdziwym strzałem w dziesiątkę: od evergreenów z lat 50. i 60. do utworów współczesnych, z Człowieczym losem Anny German, Nie płacz kiedy odjadę Marino Mariniego, Piosenką kubańską Janusza Gniatkowskiego ze słynnym szlagowortem Kuba wyspa jak wulkan gorąca czy Mój przyjacielu duetu Krzysztof Krawczyk/GoranBregović – było czego słuchać i przy czym się bawić. Drugi blok utworów okazał się równie przebojowy, a owacyjnie przyjmowane piosenki Karela Gotta, Percyego Sledgea, Edith Piaf i innych gwiazd artyści śpiewali po rosyjsku, czesku, angielsku, holendersku i francusku.
– Wiele tu utworów, które teraz mało kto śpiewa, np. piosenek Karela Gotta, świetnie napisanych pod względem melodycznym i rytmicznym – zauważa Jacek Szymański. – Są też utwory śpiewane w różnych językach, nie tylko po polsku, a już trzecia część to prawdziwa rewelacja, bo to same musicalowe przeboje, w tym piosenki z repertuaru Franka Sinatry czy Lizy Minnelli.
Zabrzmiały więc słynne New York, New York, Czerwone trzewiki z Tańca wampirów z muzyką słynnego Jima Steinmana, Sunrise, Sunset ze Skrzypka na dachu czy (Ive Had) The Time Of My Life z filmu i późniejszego musicalu Dirty Dancing; był też finał w wykonaniu całego kwartetu oraz obowiązkowy bis, rozsławione przez Franka Sinatrę My Way.
I tylko finałowy komunikat właściciela ośrodka Iris Krzysztofa Czarneckiego, że był to już szósty i nieodwołanie ostatni festiwalowy koncert w tym miejscu, zmartwił słuchaczy, komentujących, że najpierw odpadł Nowogród, teraz Czartoria – szkoda!.
– Myślę, że inicjatorowi tego wszystkiego Jackowi Szymańskiemu należą się wielkie ukłony, bo takich festiwali jest bardzo mało – ocenia Anna Sokołowska. – Najczęściej trwają one dwa-trzy dni, a tu ponad tydzień i to jest mnóstwo koncertów w wielu miejscach, gdzie ludzie mogą słuchać różnej muzyki – to jest wyjątkowe i czegoś takiego nie ma w Polsce!
Wojciech Chamryk
Artykuł i fotografie: www.4lomza.pl