Może to i banalne spostrzeżenie, ale wbrew pozorom drogi życiowe i drogi komunikacyjne są w pewnym sensie podobne do siebie. Przecież przemieszczając się skądś dokądś, czy planując swoją przyszłość nie jest nam obojętne, w jakim będziemy poruszać się kierunku, jaki będziemy przemierzać teren i jaką nawierzchnię będzie miał nasz trakt. Chociaż są mapy, drogowskazy i GPSy, to bez porządnego rozeznania, rozsądku i wiedzy zawsze można się zgubić, zawsze można zabłądzić.Takie i podobne myśli przychodziły mi do głowy, gdy postanowiłem niedawno wyruszyć w podróż .
Wszystko zaczęło się w piątek ubiegłego tygodnia. Z domu wyjechać musiałem na tyle wcześnie, by przed zmierzchem być w Łomży. Chciałem bowiem następnego dnia, czyli w sobotę, wypoczęty zasiąść w jury jubileuszowej Giełdy Piosenki, którą od 20 lat organizuje łomżyński Regionalny Ośrodek Kultury.
Odkąd istnieje autostrada A-1, a ja mam jakiś interes w centrum kraju, to chętnie z niej korzystam. Dotychczasowy szlak do stolicy, biegnący skrajem Warmii i Mazur, został przeze mnie dość skutecznie zapomniany. Ta niemożliwa do "przełknięcia" ilość radarów na "Siódemce", zwężeń, zakrętów, czarnych punktów, ograniczeń i korków zawsze kojarzyła mi się z tytułem filmu pt. "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", a nie przyjemną i płynną podróżą. Wygoda, bezpieczeństwo i możliwość szybkiej jazdy, to jednak duża frajda dla takiego gościa jak ja, co to jeszcze chce i może. Zdziwienie moje było więc ogromne, gdy jadąc teraz starą obwodnicą z Gdyni, wjechałem na nowo otwartą obwodnicę południową Trójmiasta i po pół godziny przekraczałem Wisłę w Kiezmarku. Dawniej, gdy trzeba się było przebijać przez cały Gdańsk, ten sam odcinek drogi zabierał mi sporo ponad godzinę. Przyjemne zaskoczenie trwało nadal, bo w Elblągu ponownie wjechałem na dwupasmówkę i pędziłem nią prawie do Ostródy. Potem było jeszcze 30 kilometrów dwupasmówki z Olsztynka do Nidzicy i już mogłem rozglądać się za lewoskrętem, by przed zmrokiem skierować się ku Łomży. Pięknie - pomyślałem nie wiedząc, że następnego dnia myśleć będę tak częściej.W sobotę rano Łomża powitała mnie pogodą marną, by nie rzec płaczliwą. Deszcz i mgła nie sprzyjały rozwijaniu emocji. Zaproszony przez dyrektora R.O.K. Jarka Cholewickiego, którego poznałem w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, jako szefa legendarnego studenckiego klubu Łajba w Sopocie, raczyłem się od rana kawą, by jakoś podnieść w sobie ciśnienie. W chwili, gdy dowiedziałem się, że w ramach obowiązków jury będzie musiało przesłuchać około siedemdziesięciu młodych wokalistów odstawiłem kawę. Nie była już potrzebna. Pięknie - pomyślałem po raz pierwszy tego dnia. I się zaczęło...
W jury, prócz minie, zasiadło jeszcze dwóch muzyków: Bogdan Szczepański i Grzegorz Sekmistrz.
Bogdan jest kompozytorem. Skomponował ponad dwieście muzyk do spektakli teatralnych, w tym wiele dla dzieci i młodzieży. Jest muzykiem i aranżerem łomżyńskiej Filharmonii, a także twórcą działającym na innych polach muzycznej dziedziny. Jest artystą wielokrotnie nagradzanym.
Bogdana też poznałem w latach osiemdziesiątych na jakimś artystycznym zbiegowisku w Spychowie, gdzie koncertowaliśmy, jako młodzi, zdolni i dobrze zapowiadający się artyści. Teraz, w towarzystwie Grzegorza Sekmistrza - zdolnego muzyka, pianisty i wokalisty - przyszło nam oceniać innych artystów, młodszych od nas o dwa pokolenia, zdolnych i dzisiaj bardziej od nas zapowiadających się.
Organizatorzy uczestników konkursu podzielili na kilka grup. Pierwszą grupą byli artyści z pierwszych, drugich i trzecich klas szkoły podstawowej, a ostatnią licealiści, tuż przed maturą. Była też grupa wykonawców śpiewających piosenki po angielsku.
Przesłuchania szły nam sprawnie i od początku było ciekawie. Z przyjemnością odnotowałem, że dzieciaki najczęściej śpiewają piosenki z tzw. tekstem, trzymając się z daleka od plastikowego repertuaru. Nie tylko wybierali sobie do śpiewania dobre piosenki, ale też dobrze je śpiewali. Z czasem, gdy na scenie przybywało nowych konkursowiczów, popadałem w coraz to większe zdumienie. Coraz bardziej docierało do mnie, że Łomża i okolice mają tak wiele talentów piosenkarskich, że można nimi obdzielić jeszcze inne regiony Polski. Kiedy ja w młodości chwyciłem się gitary, to bardziej niż indywidualne śpiewanie modne było słuchanie. Teraz są inne czasy, inne rozgłośnie, inne telewizje i inna technika popularyzowania sztuki. Jedno się nie zmienia - wśród śpiewających niewielu w Łomży było chłopaków. U młodych to już chyba tak pewnie zawsze jest, że dziewczyny bardziej wierzą w siebie i szybciej swoje życiowe szanse chcą sprawdzać.
Maluchy z pierwszych klas były rozbrajające. Śpiewały przepięknie, angażując w to całe swoje kilkuletnie, życiowe doświadczenie. Śpiewając kątem oka sprawdzały reakcję rodziców, a ta zawsze była nadzwyczajna. Obserwowanie rodziców było równie rozkoszne, jak patrzenie na ich pociechy. Te miny, te gesty, te ręce składające się same do burzliwych oklasków... Pięknie - pomyślałem, bo było na co popatrzeć i czym się zachwycać.
Jeśli ktoś jest ciekawy i chce zobaczyć, jaki był werdykt jury, niech zajrzy na stronę: www.4lomza.pl lub www.superlomza.pl, gdzie znajdzie zdjęcia, recenzje i nasze orzeczenie z XX Giełdy Piosenki w Łomży.
Dzieciaki śpiewały, a mnie mnie prócz uniesień i zachwytów nachodziły też wątpliwości. Jako jurorzy musieliśmy wybierać, decydować kto lepszy, a kto gorszy. Czasami słuchając nie mieliśmy zupełnie ochoty na to, by ustawiać jakąkolwiek gradację. Chętniej przyznalibyśmy wszystkim nagrody, bo prawie wszyscy na nie zasługiwali.
Wicestarosta Łomżyński - Adam Sowa, który laureatom wręczał nagrody, widząc naszą rozterkę, wspomniał, że przy okazji zbyt możnego nagradzania możemy zdewaluować wartość swoich decyzji. Była w tym racja, więc nagradzaliśmy w poszczególnych kategoriach tych, którzy w danej chwili wydawali nam się najlepsi wśród najlepszych. A co do "danej chwili"... Zdarzyło się, że dziewczyna, która przepięknie zaśpiewała piosenkę angielską, kompletnie nie błyszczała w piosence polskiej. Po prostu nie radziła sobie z nią, co mocno mnie zdziwiło. Może to była wina złej podpowiedzi nauczyciela, rodzica, czy przyjaciół - nie wiem. Na ogół jednak dzieciaki piosenki miały dobrze dobrane. Pasowały do wieku i możliwości. Nie ma bowiem nic głupszego i śmieszniejszego niż dziesięcioletnia dziewczynka śpiewająca o tragicznej miłości kobiety będącej po rozwodzie. Jak i co wtedy oceniać?
Dlatego dość sceptycznie odnotowałem zapowiedź wykonania przez uczennicę trzeciej klasy łomżyńskiego gimnazjum piosenki pt. "Dobranoc panowie" do muzyki Andrzeja Zielińskiego i słów Agnieszki Osieckiej. Piosenkę tę śpiewała kiedyś Maryla Rodowicz. Osiecka, najdelikatniej mówiąc, niezbyt dobrze w swym tekście osądza mężczyzn, więc jak mi się wydawało utwór ten powinien być śpiewany przez kobietę dojrzałą, z pewnym życiowym doświadczeniem. Inne wykonanie, jak mniemałem, będzie trącić fałszem, niezależnie od starań i jakości głosu artystki. Okazało się, że tym razem byłem w błędzie i po wysłuchaniu Anity Czarneckiej musiałem nieco swe poglądy zweryfikować. Anita bowiem tak zaśpiewała piosenkę Osieckiej, że już po pierwszej zwrotce zapomniałem, iż śpiewa ją nastolatka. Poradziła sobie z dorosłym tekstem i wcale nie prostą muzyką, poradziła sobie też z interpretacją. Śpiewała jakby od niechcenia, lekko i mądrze. Mimo kilku kiksów Anita zrobiła to, czego wymaga się od artystów - śpiewając uwiodła słuchaczy.
Pięknie - pomyślałem, gdy Anita skończyła śpiewać. Oczywiście w swojej kategorii wygrała, a werdykt wydaliśmy jednogłośnie. Obok Laury Narolewskiej i Kasi Górskiej, która bardzo udanie zaśpiewała piosenkę Hani Baszaszak do rewelacyjnego tekstu Jonasza Kofty "Samba przed rozstaniem", również Anicie wróżyłbym w przyszłości sukces. Czy wyrośnie z niej gwiazda? Kto wie?
Wracając do domu zastanawiałem się, czy warto młodych ludzi narażać na wysiłek i stres, gdy w mediach i tzw. show-biznesie gwiazdy zapala się błyskawicznie, a gasi jeszcze szybciej? Najczęściej po jednym sezonie. Czy warto zmuszać do wytężonej nauki i pracy kogokolwiek, nie zapewniając mu jednocześnie szansy na sukces? Moim zdaniem od początku tej zabawy należy tłumaczyć dziecku, że nauka śpiewu, konkursy, giełdy i festiwale są dla nich właśnie zabawą, rozwijaniem osobowości i rozszerzaniem horyzontów. Zabawą, a nie wyścigiem do niepewnych karier, drogą do sławy i fortuny. Mam nadzieję, że nauczyciele i rodzice to wiedzą i to swym dzieciom tłumaczą. Tłumaczą, ale nie zniechęcają, bo czy jest ktoś, kto by nie chciał zaistnieć w świadomości milionów? Komu się nie marzy główna wygrana? A poza tym, jak mówią, gdy człowiek śpiewa, to tak, jakby się dwa razy modlił.
"Trzeba marzyć...", śpiewała swego czasu Ela Wojnowska, która w latach siedemdziesiątych zdobyła wszystkie nagrody na wszystkich ważnych festiwalach w Polsce. Wyjeżdżając z Łomży myślałem o Eli, bo Ela swoją karierę zaczęła będąc takim samym dzieciakiem, jakie śpiewały na XX Giełdzie Piosenki. Cóż więc stoi na przeszkodzie, by Anita, Laura, czy Kasia znalazły się na dobrej drodze do sukcesu? Nic.
żródło www.waldemarchylinski.pl
www.4lomza.pl
www.superlomza.pl